W spółdzielni zapanowała demokracja – przynajmniej na chwilę. Walne zgromadzenie zażądało powołania trzech komisji problemowych złożonych z mieszkańców. Rada Nadzorcza została zobligowana do ich utworzenia… i po zaledwie trzech miesiącach – sukces! Komisje powstały. Cierpliwość to przecież cnota.
Według lokalnej gazetki komisje miały nieograniczone kompetencje. Tak nieograniczone, że aż ograniczył je regulamin. Miały też wydawać rekomendacje, choć – jak się okazało – nie mogły, bo nie są organami spółdzielni. Ale kto by się przejmował takimi detalami, skoro można to ładnie opisać w gazetce?
Zarząd również nie próżnował i w swojej wersji gazetki opublikował treści, które z zakresem obowiązków komisji miały tyle wspólnego, co prognoza pogody z rzeczywistością. A potem stało się coś niespodziewanego – komisje zaczęły działać. I to jak! Krytyka spadła na Zarząd i Radę Nadzorczą jak grom z jasnego nieba. Suchej nitki nie zostawiono.
I wtedy – zupełnym przypadkiem – na najbliższe walne zgromadzenie pojawiły się rekomendacje… ale nie komisji, tylko Zarządu i Rady Nadzorczej o komisjach. I wszystkie były negatywne. Przypadek? Oczywiście. Tak samo jak to, że mieszkańcy mówią „coś tu nie gra”, a w odpowiedzi słyszą, że to oni się mylą i wprowadzają innych w błąd.



